Od samego początku, w naszych planach, po osiągnięciu Czeremoszu był powrót nad Prut i to dokładnie w tym miejscu.
Dla nieznających tych dziwnych literek: na białej tablicy - Kołomyja, na niebieskiej - rz. Prut. Bez trudu trafiamy na ulicę Czechowa 3. Czechowa - to nazwa współczena. Przed wojną nosiła nazwę Poniatowskiego, potem Smolki.
|
|
|
|
|
Przed zwiedzeniem miasta jedziemy na dworzec kolejowy, sprawdzić, kiedy mamy pociąg do Lwowa i kupić bilety. W każdym mieście trzeba zobaczyć rynek. Kołomyjski Rynek jest nietypowy. Składa się z kilku połączonych prostokątów a ratusz nie stoi na środku, tylko w narożniku. |
|
|
|
|
Dawniej do miasta przyjeżdżało mnóstwo mieszkańców okolicznych wsi, głównie Hucułów, z produktami rolnymi. Dziś też przyjeżdżają. Czy to Huculi - nie wiem. |
|
|
|
|
|
|
|
|
Na Rynku podszedł do nas ktoś, przywitał się i zapytał - na wszelki wypadek po angielsku - From where are you? Gdy usłyszał from Poland, szybko zmienił język na polski i tak już pozostało. Aleksander jest Polakiem, mieszka tu od urodzenia i nie wiadomo dlaczego nie może uzyskać karty Polaka. Oprowadził nas po mieście, m.in. po starym, polskim cmentarzu. Zdjęcie przy pomniku Mickiewicza.
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Na pierwszym zdjęciu nieczynna fabryka traktorów. Kołomyja pożegnała nas ulewą. W pociągu trzeba było porozkręcać rowery i upchać je na górnych półkach.
|
|
|
|
|
Siedzieliśmy w towarzystwie czterech sympatycznych Ukraińców, którzy jechali na budowę do Rosji. Cały czas jedli i pili, pamiętając też, by współpasażerowie nie byli głodni ani trzeźwi. Ostatnie, przydzielone nam kanapki musieliśmy zapakować sobie na drogę. Tłumaczenie, że nie możemy pić, bo mamy przed sobą wiele kilometrów na rowerze jakoś podziałało i dostawaliśmy coś do popicia tylko co czwartą kolejkę. Całą drogę padało, przestało we Lwowie. Tutaj złapaliśmy ostatni pociąg do Mościsk. Potem do Przemyśla po ciemku na rowerach.
|
|
|
|
|