Od Sanu do Czeremoszu rowerem - czerwiec 2012
Dzień 3. Czas się wybrać w prawdziwe góry

Dzień 2. ▲ Powrót ▲ Dzień 4.
W Ust Czornej jest wielka turbaza, od dwóch lat nieczynna. Nie jest jednak prawdą, że nawet pies z kulawą nogą tu nie zagląda:) Z tarasu roztacza się ładny widok na wieś. Na ostatnim zdjęciu miejsce naszego noclegu - jeden z kilku obiektów typu "agroturystyka", które powstały po zamknięciu turbazy.
Ust Czorna
Ust Czorna
Ust Czorna
Ust Czorna
Ust Czorna
Ust Czorna
Ust Czorna
Ust Czorna
Ust Czorna
Ust Czorna
Ust Czorna
Ust Czorna
Przed wyjazdem smarujemy łańcuchy, ładnie wczoraj wypłukane. Przy wyjściu z terenu turbazy żegna nas smutna, opuszczona stołówka i radosny radziecki turysta. Przy wyjeździe z wioski żegna nas radosny ukraiński leśnik. Leśnik jest wielki, ale z malutką piłą motorową.
Ust Czorna
Ust Czorna
Ust Czorna
Ust Czorna
Ust Czorna
Ust Czorna
Ust Czorna
Ust Czorna
Ust Czorna
Ust Czorna
Ust Czorna
Ust Czorna
Opuszczamy Ust Czorną, jadąc dolina potoku Huk w kierunku wsi Łopuchiw, potem do wsi Jabłunica, leżącej w dolinie potoku o tej samej nazwie.
Ust Czorna
Ust Czorna
Ust Czorna
Jabłunica
Jabłunica
Jabłunica
Jabłunica
Jabłunica
Jabłunica
Jabłunica
Jabłunica
Jabłunica
Jabłunica
Jabłunica
Jabłunica
Jabłunica
Jabłunica
Jabłunica
Jabłunica
Jabłunica
Jabłunica
Jabłunica
Jabłunica
Jabłunica
Ostatni przystanek przy opuszczonym domostwie nad wsią. Nareszcie ładna pogoda. Jeszcze chwila, a znajdziemy się na pięknych, równych ścieżkach połonin Świdowca, z pięknymi widokami na wszystkie strony świata. Ruszamy. Podchodzimy z doliny na grzbiet. Czasownik "podchodzimy" nie jest pomyłką. Będzie tego prawie 800 m w górę na niezbyt długim odcinku. Rowery po prostu trzeba pchać. Droga jest jednak dość komfortowa, nic nią nie płynie. Drugie śniadanie przy wiacie i źródełku. Po drodze widzimy tablicę przybitą do drzewa, która informuje, że za zerwanie lub zniszczenie gencjany żółtej (lokalnie: dżindżur) grozi kara 100 hrywien od sztuki.
Jabłunica
Jabłunica
Jabłunica
Jabłunica
Jabłunica
Jabłunica
Jabłunica
Jabłunica
Jabłunica
Jabłunica
Jabłunica
Jabłunica
Przy drodze mijamy dwa świdowieckie krzyże. W oddali widać już grzbiet - górę Świdowa z "amerykańskim domkiem". W końcu docieramy na grzbiet w pobliżu Torgowicy.
g. 1352
góra 1352
góra 1352
IMG_6093
Amerykański domek
Amerykański domek
g. 1423
góra 1423
góra 1423
g. Torgowica
góra Torgowica
góra Torgowica
I jak widać, ładna pogoda się skończyła. Powyżej 1400 m wiszą chmury. Wychodzimy pod górę Berlaska. Gdzieś poniżej grzbietu słychać dzwoneczki a w naszym kierunku zbliża się owczarek i coś do nas szczeka. Potem drugi. Gdy już ich było siedem, otoczyły nas półkolem, zaganiając w stronę dzwoneczków. Zasłaniamy się na wszelki wypadek rowerami i czekamy, aż im się znudzi szczekanie. Oprócz szczekania nie robią nam nic złego, ale bardzo przyjemne to nie jest. O wyciągnięciu aparatu jakoś nikt nie pomyślał. Potem kolejne górki, kolejne przełęcze, spotkanie czerwonego szlaku. Zdjęć coraz mniej, bo wszystkie miejsca w tej mgle bardzo podobne do siebie.
g. Berlaska
góra Berlaska
góra Berlaska
g. 1538
góra 1538
góra 1538
grzb. Szasa
grzb. Szasa
grzb. Szasa
g. 1594
góra 1594
góra 1594
Nocleg planowany był pod Trojaską nad jeziorkiem Apszyniec. Rowery kładziemy na grzbiecie a my szukamy jeziorka. Po kilkudziesięciu krokach na północ pojawił się płat śniegu, ostro schodzący w dół. Dokąd – nie było widać. Na mapie w tym miejscu jest krecha z ząbkami, opisana w legendzie jako” ścianka skalna” lub „urwisko”. Czyli w dół po płacie na wszelki wypadek nie idziemy. No to spacer wzdłuż krawędzi płatu – z żadnej strony nie widać końca. Zostajemy więc nad płatem i szukamy płaskiego miejsca. Jak najdalej od grzbietu, żeby nie wiało, czyli jak najbliżej od płatu. Coś tam się znalazło. Takie akurat na jeden namiot. Nie całkiem płaskie, ale pochylenie było do wytrzymania. Teraz trzeba znaleźć jakąś wodę. W najgorszym razie natopimy ze śniegu. Tylko ten śnieg brudny i twardy, jak lód. W pewnym momencie wiatr mocniej dmuchnął i na kilka sekund zrobiła się dobra widoczność w dół. Dobra – czyli było widać na 100 – 200 m. Za mało, żeby zobaczyć jeziorko ale wystarczająco, aby dostrzec zwężenie płatu i nitkę strumyka pod nim. Mamy gotową wodę! Po chwili zafurkotał prymusik. Po kolacji nurkujemy do namiotu, choć jeszcze wcześnie, bo zaczyna padać. Jesteśmy na wysokości ok. 1630 m, termometr pokazuje 13 stopni. Do cienkiego śpiworka trzeba będzie pewnie cos ubrać.
jez. Arszyniec
jez. Arszyniec
jez. Arszyniec
jez. Arszyniec
jez. Arszyniec
jez. Arszyniec
jez. Arszyniec
jez. Arszyniec
jez. Arszyniec
jez. Arszyniec
jez. Arszyniec
jez. Arszyniec

Dzień 2. ▲ Powrót ▲ Dzień 4.